środa, 26 czerwca 2019

Świadectwo Joanny o potędze modlitwy.



Świadectwo Pani Joanny:
Jest luty 2016 roku, dowiedzieliśmy się z mężem, że udało mi się zajść w drugą ciążę   bardzo chcieliśmy, aby nasz syn miał rodzeństwo. 
Ciąża przebiegała do 3 miesiąca bez żadnych złych diagnoz, po upływie 3 - ciego miesiąca najpierw pojawiła się u mnie niedoczynność tarczycy i wyszło zagrożenie życia dla maluszka. 
Zaczęłam poszukiwać lekarza, który zgodziłby się mnie przyjąć - Endokrynologa, ale terminy dawano mi na koniec ciąży, nikt nie chciał się zgodzić pomimo napisanej  na skierowaniu "pilnej wizyty u Endokrynologa."  
W końcu trafiłam do Pani doktor, która wypisała mi odpowiednie lekarstwa, takie które pomogły mnie, a maluszkowi, w moim brzuszku funkcjonować, oraz rozwijać się.
Sytuacja była opanowana, a ponieważ jestem już powyżej 35 roku życia,  przysługiwało mi USG - dokładniejsze. Podczas tego badania Pani doktor doszukała się torbieli na obydwu nerkach u maluszka jeszcze nie zdiagnozowała wtedy płci, bo maluszek się obracał.
 Dla mnie i mojego męża to był szok, nie mogliśmy uwierzyć, że coś u naszego maluszka jest nie tak, zwiększono mi kontrolę USG, na dużo częstsze i za każdym razem torbiele raz się zmniejszały, raz powiększały. 
 Doszukiwano się w moich rodzicach i męża rodzicach powiązania. Okazało się, że mój teść ma torbiele na obydwu nerkach do tej pory, ale są one, na tyle niegroźne, że nie jest potrzebna operacja.
 I tak ciąża z tymi torbielami rozwijała się do momentu porodu .
Nadszedł ten czas oczekiwany przez nas wszystkich - 13 października 2016 roku, o godzinie 21.45 na świat przyszła nasza córeczka Maja. Poród był naturalny, bez zagrożeń trwał w sumie 6.5 godziny, w pełnym wymiarze czasu.
Wszystko dobrze się odbywało, przed porodem podłączono mnie do ktg, cały czas odmawiałam różaniec i prosiłam Matkę Bożą o opiekę podczas porodu. Przez cały okres ciąży odmawiałam różaniec razem z Janem Pawłem II, prosiłam o jego wstawiennictwo do Boga. 
Przyjmowałam także w szpitalu Pana Jezusa do serca. W końcu okazało się, że te torbiele po porodzie się wchłoną. Byłam bardzo szczęśliwa. Mijały dni i wciąż byłam w szpitalu, nie rozumiałam dlaczego, do tej pory nie zostałam razem z Majką wypisana  do domu.
Okazało się, że córeczka musi być poddana badaniom. 
Wróciłyśmy na dwa dni do domu, potem  musiałam Maję zostawić na oddziale w  Brzeźnie.
W wigilię mogliśmy ją widzieć tylko 3 godziny dziennie. Na pewno niejedna mama wie jakie to odczucie.  
W końcu diagnoza: rak nadnerczy. 
Po powrocie do domu chwyciliśmy z mężem za różaniec i błagaliśmy Boga i Maryję, aby nam jej nie zabierał. 
Po dwóch dniach badań Maja była cewnikowana i kłuta ciągle, doszukiwali się zalążków rakowych komórek .
Minął tydzień, córeczka była na oddziale u Pana Doktora Mateusza, dostałam skierowanie do kolejnych specjalistów: neurologa, nefrologa i urologa. 
Maja miała już 1.5 miesiąca i  organizm się rozwijał. 
Ochrzciliśmy Majkę miała wtedy 2 miesiące. 
Nadszedł dzień wizyty u Urologa, a wcześniej jeszcze byliśmy u Pana doktora na Oddziale Noworodka, aby Pan doktor sprawdził USG. 
Słuchajcie kochani Pan doktor 4 razy robił  USG nie wierzył: raka nie ma! Za to córeczka miała trzecią nerkę, która się wchłonęła.   
Jedyny minus taki, że został dodatkowy układ moczowy po tej trzeciej nerce. 
Pan doktor Urolog, kiedy to zobaczył też dostał szoku i wysłał nas na potwierdzenie badań.   
Pojechaliśmy do Rzeszowa, nic nie wyszło, poza tym dodatkowym układem moczowym, który cofa mocz! 
Wysłali nas do domu i kazali przyjść do kontroli za 6 miesięcy. Córka dostała antybiotyk na tydzień po cewnikowaniu jej. Dziecko rozwijało się prawidłowo. Walczyłam dalej żebrząc u Pana Jezusa i Matki  Bożej - o jej cud uzdrowienia, aby ten dodatkowy układ moczowy jej nie narobił spustoszeń w organizmie.  
Po roku czasu były kolejne badania. 
Z każdą wizyta u Pana doktora dodatkowy układ moczowy wciąż się zmniejszał. 

Daję świadectwo: modlitwa zwłaszcza  rodziców w intencjach dzieci jest warta poświęcenia, oddania siebie i rodziny przede wszystkim Maryji i Jezusowi, Bogu Ojcu.
Każda Eucharystia, każdy różaniec zanoszone przez Maryję i Jezusa oraz Wszystkich Świętych naprawdę zostaje wysłuchana. 
Jestem niewolnicą Matki Bożej od września 2018 roku, a teraz w czerwcu oddałam Matuchnie całą rodzinę. 
Polecam wstawiennictwo św. Charbela, św. Rafki, św. Faustyny, św. Rity i św. Józefa. 
Codziennie oddaję Matuli moją rodzinę i bliskich oraz znajomych, odmawiam w jej intencji - 2 dziesiątki różańca, tylko dla Niej, do Jej dyspozycji, a także za dzieci, męża, o wypełnienie woli  Bożej i zbawienie.
Chwała Panu i Matce Bożej. 
........................................................... 
Dziękuję Pani Joannie za to piękne świadectwo wiary. Ze swej strony mogę jedynie dodać: kiedy mamy do dyspozycji całe niebo, które możemy prosić o pomoc, to czego mamy się lękać?


czwartek, 6 czerwca 2019

Cud życia małej Mari Helenki.




Szczęść Boże kochani przedstawiam Wam świadectwo rodziców - małej Marii Helenki. Niech będzie to lekcja dla nas, o tym jak bardzo cenne jest każde życie.
Jednocześnie dziękuję Państwu - Justynie i Łukaszowi za ich odwagę i wielką wiarę w to, że człowiek jest człowiekiem już w chwili poczęcia. Myślę, że zadaniem małej Marii Helenki i jej rodziców jest dawać świadectwo, a przez to walczyć w obronie tych, którym nie pozwala się żyć, bo w ocenie lekarzy są tylko płodem.
Moje dalsze słowa są zbędne - proszę przeczytajcie tą historię.
.....................................

Jest maj 2019 r. Dokładnie rok temu w pierwszych dniach miesiąca Maryi, poczęło się nowe życie. Życie, które dał nam Bóg. To jeden z jego cudów, który tak łatwo lekceważymy kiedy pojawiają się przeciwności.   
17.05.2018 r. - test ciążowy wskazuje dwie kreski. Radość niesamowita. Będziemy mieć drugie dziecko! Nasze drugie upragnione dziecko (nasz pierwszy syn ma 8 lat). Pierwsza myśl: będzie to dziewczynka! Nasz synek będzie miał siostrzyczkę.
Będzie miała na imię Helenka, albo Helena Maria. Musi mieć drugie imię naszej Matki Bożej.   
Nie mogliśmy się nacieszyć tą wiadomością. Pierwsze wizyty u lekarza potwierdzają ciążę. Wszystkie badania w normie, wszystko w najlepszym porządku. Zaczął się czas oczekiwania i regularne wizyty u lekarza prowadzącego ciążę. Pierwsze badania nie wskazywały żadnych nieprawidłowości płodu. Nasze małe dziecko rosło. To była dla nas całkiem inna ciąża, niż z pierwszym dzieckiem. Spokój, harmonia, bez strachu, bez lęku. Wyczuwałam wielkie znaczenie tego dziecka. Czułam, że dokona wielkich rzeczy. 13 sierpnia – jedna z kolejnych wizyt u lekarza prowadzącego. Pan Doktor robiąc USG płodu zaniemówił. Patrzyłam na niego obserwując jego zdziwienie. Nagle powiedział: „Jestem zirytowany…. " Nie ma w ogóle wód płodowych…. nic!”. Byłam zaskoczona, bo wcześniejsze badanie prenatalne nie wskazywały żadnych nieprawidłowości. Wszystko było w najlepszym porządku. Jedynie co lekarz zalecił to spożywanie większej ilości płynów (stan wód płodowych był niski, ale w normie). Po zakończonym badaniu, lekarz oznajmił mi w dość niedelikatny sposób, że to koniec: „Nic z tego nie będzie, płód umrze, nie rozwinie się, nic się nie da zrobić, kompletnie nic!”. Patrzyłam na niego bez ruchu. Jakby czas stanął w miejscu. Łzy płynęły mi po policzkach. Na koniec Pan Doktor dodał: „Mogę wypisać skierowanie do innego szpitala w celu potwierdzenia diagnozy, ale to nic nie da…”. Na tym zakończyła się nasza rozmowa.
Wyszłam z gabinetu, uklękłam na chodniku szukając telefonu w torebce. Rozpłakałam się. Zadzwoniłam do męża mówiąc: „Naszej Helenki nie będzie!”. Wróciłam do domu oddając to Bogu. Zaczęłam szukać lekarza w większym mieście na własną rękę. Cudem udało mi się zapisać na następny dzień na wizytę do jednego z najlepszych Profesorów. Następnego dnia byliśmy już w Poznaniu. Pan Profesor potwierdził diagnozę dodając, że prawdopodobnie nerki u dziecka nie rozwinęły się. Wypisał skierowanie do szpitala i po dwóch dniach byłam już na oddziale ginekologiczno – położniczym. Zostałam przyjęta na oddział w celu przeprowadzenia szczegółowych badań diagnostycznych z powodu bezwodzia. Badania przeprowadzone były na specjalistycznych urządzeniach. Diagnoza ponownie potwierdziła się. Całkowity brak płynu owodniowego. Łożysko pogrubiałe. Wady u płodu: widoczna jedna nerka - nieprawidłowej struktury, powiększona – nerka torbielowata. Niewidoczny pęcherz moczowy. Nie uwidoczniono bańki żołądka (brak płynu). Przepuklina okolicy pępkowej – jelita. Nieprawidłowy kształt kręgosłupa w dolnym odcinku – skrzywienie + rozszczep. Nieprawidłowy kształt główki – objaw Spaldinga ( spowodowany uciskiem i brakiem płynu). 
Leżałam na kozetce bez ruchu. Zbiegło się kilku lekarzy obserwujących zdjęcia z monitora. Po kolei wypowiadali wszystkie wady i choroby mojego dziecka. Spoglądali raz na mnie, raz na monitor. Ponownie usłyszałam słowa: „Płód nie ma szans na przeżycie. Nic nie możemy zrobić. Przy tych wadach genetycznych, ciąża nawet nie zalicza się do leczenia. I nikt w całej Europie nie podjąłby się jej leczenia. Nie ma nawet 1% szans na przeżycie i rozwój”. I padły słowa, których nikt nie powinien wypowiedzieć, a tym bardziej wprowadzić w czyn: „ W tym przypadku możemy rozwiązać ciążę, podając Pani leki wywołujące poród”. Ładnie i delikatnie mówiąc, nie było to nic innego jak ABORCJA.

Myślę, że lekarze nie mają często świadomości, jakie ich słowa mają znaczenia dla przyszłej mamy i jej przyszłego życia. Łudzą się, że w ten sposób pomagają kobiecie pozbyć się problemu. Bo przecież to tylko „płód”. Bardzo wiele kobiet w takiej chwili przeżywa tragedie swojego życia. I tak naprawdę nie wiedzą co czynią, zgadzając się na takie wyjście. Nie są nawet przygotowane do podjęcia takiej decyzji. „Problem będzie rozwiązany, płodu nie będzie, a Pani wróci do normalnego życia” – nie jedna kobieta to usłyszała od swojego lekarza prowadzącego ciążę. Ale co będzie w sercu przyszłej mamy? Co będzie, gdy dojrzeje do świadomości co uczyniła? Co pojawi się w jej myślach i snach, gdy uzmysłowi sobie, że zabiła swoje dziecko, a jej ciało stało się miejscem zbrodni. Lekarze dość często w pierwszych tygodniach ciąży nie używają terminu „dziecko”, „życie”, a raczej "ciąża" , "płód" itd. To tak jakby trochę oszukiwali siebie i innych, że to nie jest jeszcze dziecko. Inaczej brzmi pytanie„ Czy chce przerwać Pani ciążę?” niż „Czy chce Pani zabić swoje dziecko?” W momencie poczęcia ten malutki „płód” staje się już życiem. Ma malutkie serduszko, które zaczyna kochać swoich rodziców za jego poczęcie, rozpoczyna się życie które jest darem Boga.     
Po pytaniu Pana Doktora zaniemówiłam. Byłam w ogromnym szoku. W jednym momencie usłyszałam okropną historię chorób i wad mojego dziecka, a jednocześnie pytanie odnoszące się do tego, czy je zabije. Wszystko co we mnie było krzyczało z rozpaczą: „Nie… nie zrobię tego! To jest moje dziecko!”.   
Zapytałam: „ Co będzie z nami dalej jeśli taka jest moja decyzja?”. Pan Doktor odpowiedział: „Serce przestanie bić i wtedy dopiero rozwiążemy ciążę. Wtedy, będzie musiała Pani urodzić”. 
Lekarze uważali, że z medycznego punktu widzenia, ciąża potrwa kilka dni, może tygodni. W każdej chwili, serce może przestać bić.   
Tego samego dnia zostałam wypisana z oddziału. Co dwa, trzy tygodnie wracałam na oddział w celu sprawdzenia tętna płodu. Nie byłam jeszcze w stanie wyczuć ruchów dziecka. Nie było to dla nas łatwe. Każdy wyjazd, około 200 km drogi, zmęczenie. Za każdym razem te same procedury przyjęcia na oddział. Powtarzanie tych samych wad, chorób mojego maleństwa. I to pytanie: „Ale jest Pani świadoma, ze płód nie ma szans na rozwój i życie?”. Dziecko było zniekształcone, nie można było nawet rozpoznać płci dziecka. Nie przypominam sobie, żeby którykolwiek z lekarzy powiedział na moje maleństwo - ”dziecko”. Bardzo mi przykro było z tego powodu, bo ja z dnia na dzień coraz bardziej je kochałam. Każdy powrót do domu był dla mnie wielką radością. Moje dzieciątko nadal ze mną …moja kochana kruszynka.     
Wszystko było w rękach Boga. Każda nasza wspólna chwila była zawierzona Panu Jezusowi. Powtarzałam ze spokojem: „Jezu ufam Tobie, Ty się tym zajmij”. I wszystkim się zajął, razem ze swoją Matką. Szłam przez całą tą drogę otoczona pełnią łask, jakie dała nam Matka Boża. Spokój serca, cierpliwość, radość, piękny czas pełen miłości. Aż trudno było w to uwierzyć, że przy takim nieszczęściu, w taki sposób można to przejść. Przyjęliśmy naszą sytuację z pokorą, bez rozpaczy i lamentu. Nie skupialiśmy się na naszej beznadziejnej sytuacji, a bardziej na tym, że kolejny dzień jesteśmy razem. Pragnęłam nosić ją pod swoim sercem tak długo, jak Bóg tego pragnął. Tak długo, jak Jego plan co do niej miał trwać.   
Każde życie ma swój cel. Nawet to dopiero poczęte. I tylko to życie, może ten plan zrealizować od początku do końca. Podejmując inną decyzje zniszczyłabym zamysł Boży, przerwałabym go. Żadna inna dusza nie mogłaby go wypełnić.
Nasze dziecko nadal żyło. Mijały dni i tygodnie. Wyjazdy robiły się coraz bardziej męczące. Brzuszek był coraz większy, a ruchy dziecka coraz częstsze. Poszukaliśmy innego lekarza, który poprowadził naszą ciąże do końca. Wspaniała Pani Doktor, która mimo tylu wad i niedoskonałości, tak czule wypowiadała się o naszym maleństwie. Była pełna podziwu, że jest taka silna. Nadal nie można było określić płci, ale wszyscy przeczuwaliśmy, że to dziewczynka.  
Każdy dzień z nią był dla nas pięknym darem. Uwielbiałam i dziękowałam Bogu za każdą chwilę, w której serduszko mojego dziecka biło pod moim sercem. Byłyśmy jednością. Razem ze mną słuchała śmiechu i opowieści swojego taty i braciszka. Czuła ich dotyk. Razem śmiałyśmy się, dbałyśmy o dom i rodzinę, śpiewałyśmy dla naszej Maryi. Miałyśmy taką ulubiona pieśń „ Matko życia Maryjo”. Prosiłam ją o cud, ale też o wypełnienie się woli Bożej. 
Maryja straciła swojego jedynego Syna. Jest Matką tak jak i ja. Ona mnie ze wszystkim rozumiała. Przyjęła wszystko, co Bóg jej dał z miłością i pełnym zaufaniem. Wiedziałam, że i mi pomoże przejść przez wszystko. I tak też się stało. Pan Bóg dopuszcza cierpienie w naszym życiu, aby wyciągnąć z niego najlepsze dobro. My nie możemy tego pojąć naszym, ludzkim rozumem. Nasze przekonania zatrzymują się tu na ziemi.

Trafiłam do szpitala, kilka dni przed porodem. Dziecko nadal żyło, ale chciało już, choćby na chwile zobaczyć nasz świat. W ostateczności przeprowadzono cesarskie cięcie. Cały personel medyczny obecny przy narodzinach dziecka, wiedział o naszej sytuacji. Byliśmy otoczeni wspaniałą opieką.
22.12.2018 r. o godz. 20.20 w 35 tygodniu ciąży przyszła na świat Maria Helenka. Cudem przeżyła osiem miesięcy, w tym cztery bez wód płodowych. W trakcie ciąży szukałam informacji o podobnych sytuacjach życia takich dzieci. Nie spotkałam żadnej informacji, w której dziecko tak długo żyło jak nasze.  
Zaraz po narodzinach na naszą córeczkę czekał kapelan szpitalny. W obecności męża ochrzcił nasze dziecko.
Na podstawie pierwszych badań jakie były wykonywane, lekarze uważali, że dziecko będzie zniekształcone. Córeczka nasza mimo przeciwności losu, urodziła się z wagą 1980 kg i 47 cm. długości. Pan Bóg zadbał nawet o jej urodę. Myślę, że chciał abyśmy ją taką zapamiętali. Była piękna ….niczym nie różniła się w wyglądzie od innych dzieci. Była bardzo podobna do swojego braciszka, w chwili narodzin. Nawet pachniała jak on.  Po zakończonym zabiegu zostałam przewieziona na osobną salę. Cały czas byłam przytomna. Był ze mną mąż. Jedna z pielęgniarek przyniosła nam naszą córeczkę. Serce naszej Mari Helenki nadal biło. 
O godz. 22.10 przytulona do mnie ”zasnęła."

„Teraz tatusiu mogę więcej, mogę latać, pomagać jeszcze lepiej. Mogę tulić i chronić pod skrzydłami i moimi barkami w mej bieli piór. W sukni mam dwa pasy niebios i małą koronkę białą, prawie niewidoczną, po to by włoski nie przeszkadzały. Teraz jestem, tak jak Mamusia (Maryja) pragnęła. Kocham tu być. Kocham Was za to co uczyniliście. Maryja - Mamusia też Wam dziękuję, bo nasze szeregi są większe, a biel i trzepot jest silniejszy. Każdy się cieszy na nasz widok. 
Ludzki, to nie znaczy wygląd lub cecha i doskonałość. Nasza Mamusia - Maryja może wszystko, sieje to co chce. Ona za nas odpowiada i Ona nas kształtuje. Bo my byliśmy Jej, od poczęcia i Ona nas prowadziła do Siebie. Zanim staliśmy się ciałem, dusze były w Jej rękach”.
Dziękujemy Ci Boże za dar życia naszej córki, za jej każdą minutę z nami.

Dwa świadectwa ku pokrzepieniu w wierze.

Świadectwo o wstawiennictwie bł. Anieli Salawy.  Mam na imię Wiktoria, mam 29 lat i jestem z okolic Kielc. Chciałabym się podzie...