czwartek, 6 czerwca 2019

Cud życia małej Mari Helenki.




Szczęść Boże kochani przedstawiam Wam świadectwo rodziców - małej Marii Helenki. Niech będzie to lekcja dla nas, o tym jak bardzo cenne jest każde życie.
Jednocześnie dziękuję Państwu - Justynie i Łukaszowi za ich odwagę i wielką wiarę w to, że człowiek jest człowiekiem już w chwili poczęcia. Myślę, że zadaniem małej Marii Helenki i jej rodziców jest dawać świadectwo, a przez to walczyć w obronie tych, którym nie pozwala się żyć, bo w ocenie lekarzy są tylko płodem.
Moje dalsze słowa są zbędne - proszę przeczytajcie tą historię.
.....................................

Jest maj 2019 r. Dokładnie rok temu w pierwszych dniach miesiąca Maryi, poczęło się nowe życie. Życie, które dał nam Bóg. To jeden z jego cudów, który tak łatwo lekceważymy kiedy pojawiają się przeciwności.   
17.05.2018 r. - test ciążowy wskazuje dwie kreski. Radość niesamowita. Będziemy mieć drugie dziecko! Nasze drugie upragnione dziecko (nasz pierwszy syn ma 8 lat). Pierwsza myśl: będzie to dziewczynka! Nasz synek będzie miał siostrzyczkę.
Będzie miała na imię Helenka, albo Helena Maria. Musi mieć drugie imię naszej Matki Bożej.   
Nie mogliśmy się nacieszyć tą wiadomością. Pierwsze wizyty u lekarza potwierdzają ciążę. Wszystkie badania w normie, wszystko w najlepszym porządku. Zaczął się czas oczekiwania i regularne wizyty u lekarza prowadzącego ciążę. Pierwsze badania nie wskazywały żadnych nieprawidłowości płodu. Nasze małe dziecko rosło. To była dla nas całkiem inna ciąża, niż z pierwszym dzieckiem. Spokój, harmonia, bez strachu, bez lęku. Wyczuwałam wielkie znaczenie tego dziecka. Czułam, że dokona wielkich rzeczy. 13 sierpnia – jedna z kolejnych wizyt u lekarza prowadzącego. Pan Doktor robiąc USG płodu zaniemówił. Patrzyłam na niego obserwując jego zdziwienie. Nagle powiedział: „Jestem zirytowany…. " Nie ma w ogóle wód płodowych…. nic!”. Byłam zaskoczona, bo wcześniejsze badanie prenatalne nie wskazywały żadnych nieprawidłowości. Wszystko było w najlepszym porządku. Jedynie co lekarz zalecił to spożywanie większej ilości płynów (stan wód płodowych był niski, ale w normie). Po zakończonym badaniu, lekarz oznajmił mi w dość niedelikatny sposób, że to koniec: „Nic z tego nie będzie, płód umrze, nie rozwinie się, nic się nie da zrobić, kompletnie nic!”. Patrzyłam na niego bez ruchu. Jakby czas stanął w miejscu. Łzy płynęły mi po policzkach. Na koniec Pan Doktor dodał: „Mogę wypisać skierowanie do innego szpitala w celu potwierdzenia diagnozy, ale to nic nie da…”. Na tym zakończyła się nasza rozmowa.
Wyszłam z gabinetu, uklękłam na chodniku szukając telefonu w torebce. Rozpłakałam się. Zadzwoniłam do męża mówiąc: „Naszej Helenki nie będzie!”. Wróciłam do domu oddając to Bogu. Zaczęłam szukać lekarza w większym mieście na własną rękę. Cudem udało mi się zapisać na następny dzień na wizytę do jednego z najlepszych Profesorów. Następnego dnia byliśmy już w Poznaniu. Pan Profesor potwierdził diagnozę dodając, że prawdopodobnie nerki u dziecka nie rozwinęły się. Wypisał skierowanie do szpitala i po dwóch dniach byłam już na oddziale ginekologiczno – położniczym. Zostałam przyjęta na oddział w celu przeprowadzenia szczegółowych badań diagnostycznych z powodu bezwodzia. Badania przeprowadzone były na specjalistycznych urządzeniach. Diagnoza ponownie potwierdziła się. Całkowity brak płynu owodniowego. Łożysko pogrubiałe. Wady u płodu: widoczna jedna nerka - nieprawidłowej struktury, powiększona – nerka torbielowata. Niewidoczny pęcherz moczowy. Nie uwidoczniono bańki żołądka (brak płynu). Przepuklina okolicy pępkowej – jelita. Nieprawidłowy kształt kręgosłupa w dolnym odcinku – skrzywienie + rozszczep. Nieprawidłowy kształt główki – objaw Spaldinga ( spowodowany uciskiem i brakiem płynu). 
Leżałam na kozetce bez ruchu. Zbiegło się kilku lekarzy obserwujących zdjęcia z monitora. Po kolei wypowiadali wszystkie wady i choroby mojego dziecka. Spoglądali raz na mnie, raz na monitor. Ponownie usłyszałam słowa: „Płód nie ma szans na przeżycie. Nic nie możemy zrobić. Przy tych wadach genetycznych, ciąża nawet nie zalicza się do leczenia. I nikt w całej Europie nie podjąłby się jej leczenia. Nie ma nawet 1% szans na przeżycie i rozwój”. I padły słowa, których nikt nie powinien wypowiedzieć, a tym bardziej wprowadzić w czyn: „ W tym przypadku możemy rozwiązać ciążę, podając Pani leki wywołujące poród”. Ładnie i delikatnie mówiąc, nie było to nic innego jak ABORCJA.

Myślę, że lekarze nie mają często świadomości, jakie ich słowa mają znaczenia dla przyszłej mamy i jej przyszłego życia. Łudzą się, że w ten sposób pomagają kobiecie pozbyć się problemu. Bo przecież to tylko „płód”. Bardzo wiele kobiet w takiej chwili przeżywa tragedie swojego życia. I tak naprawdę nie wiedzą co czynią, zgadzając się na takie wyjście. Nie są nawet przygotowane do podjęcia takiej decyzji. „Problem będzie rozwiązany, płodu nie będzie, a Pani wróci do normalnego życia” – nie jedna kobieta to usłyszała od swojego lekarza prowadzącego ciążę. Ale co będzie w sercu przyszłej mamy? Co będzie, gdy dojrzeje do świadomości co uczyniła? Co pojawi się w jej myślach i snach, gdy uzmysłowi sobie, że zabiła swoje dziecko, a jej ciało stało się miejscem zbrodni. Lekarze dość często w pierwszych tygodniach ciąży nie używają terminu „dziecko”, „życie”, a raczej "ciąża" , "płód" itd. To tak jakby trochę oszukiwali siebie i innych, że to nie jest jeszcze dziecko. Inaczej brzmi pytanie„ Czy chce przerwać Pani ciążę?” niż „Czy chce Pani zabić swoje dziecko?” W momencie poczęcia ten malutki „płód” staje się już życiem. Ma malutkie serduszko, które zaczyna kochać swoich rodziców za jego poczęcie, rozpoczyna się życie które jest darem Boga.     
Po pytaniu Pana Doktora zaniemówiłam. Byłam w ogromnym szoku. W jednym momencie usłyszałam okropną historię chorób i wad mojego dziecka, a jednocześnie pytanie odnoszące się do tego, czy je zabije. Wszystko co we mnie było krzyczało z rozpaczą: „Nie… nie zrobię tego! To jest moje dziecko!”.   
Zapytałam: „ Co będzie z nami dalej jeśli taka jest moja decyzja?”. Pan Doktor odpowiedział: „Serce przestanie bić i wtedy dopiero rozwiążemy ciążę. Wtedy, będzie musiała Pani urodzić”. 
Lekarze uważali, że z medycznego punktu widzenia, ciąża potrwa kilka dni, może tygodni. W każdej chwili, serce może przestać bić.   
Tego samego dnia zostałam wypisana z oddziału. Co dwa, trzy tygodnie wracałam na oddział w celu sprawdzenia tętna płodu. Nie byłam jeszcze w stanie wyczuć ruchów dziecka. Nie było to dla nas łatwe. Każdy wyjazd, około 200 km drogi, zmęczenie. Za każdym razem te same procedury przyjęcia na oddział. Powtarzanie tych samych wad, chorób mojego maleństwa. I to pytanie: „Ale jest Pani świadoma, ze płód nie ma szans na rozwój i życie?”. Dziecko było zniekształcone, nie można było nawet rozpoznać płci dziecka. Nie przypominam sobie, żeby którykolwiek z lekarzy powiedział na moje maleństwo - ”dziecko”. Bardzo mi przykro było z tego powodu, bo ja z dnia na dzień coraz bardziej je kochałam. Każdy powrót do domu był dla mnie wielką radością. Moje dzieciątko nadal ze mną …moja kochana kruszynka.     
Wszystko było w rękach Boga. Każda nasza wspólna chwila była zawierzona Panu Jezusowi. Powtarzałam ze spokojem: „Jezu ufam Tobie, Ty się tym zajmij”. I wszystkim się zajął, razem ze swoją Matką. Szłam przez całą tą drogę otoczona pełnią łask, jakie dała nam Matka Boża. Spokój serca, cierpliwość, radość, piękny czas pełen miłości. Aż trudno było w to uwierzyć, że przy takim nieszczęściu, w taki sposób można to przejść. Przyjęliśmy naszą sytuację z pokorą, bez rozpaczy i lamentu. Nie skupialiśmy się na naszej beznadziejnej sytuacji, a bardziej na tym, że kolejny dzień jesteśmy razem. Pragnęłam nosić ją pod swoim sercem tak długo, jak Bóg tego pragnął. Tak długo, jak Jego plan co do niej miał trwać.   
Każde życie ma swój cel. Nawet to dopiero poczęte. I tylko to życie, może ten plan zrealizować od początku do końca. Podejmując inną decyzje zniszczyłabym zamysł Boży, przerwałabym go. Żadna inna dusza nie mogłaby go wypełnić.
Nasze dziecko nadal żyło. Mijały dni i tygodnie. Wyjazdy robiły się coraz bardziej męczące. Brzuszek był coraz większy, a ruchy dziecka coraz częstsze. Poszukaliśmy innego lekarza, który poprowadził naszą ciąże do końca. Wspaniała Pani Doktor, która mimo tylu wad i niedoskonałości, tak czule wypowiadała się o naszym maleństwie. Była pełna podziwu, że jest taka silna. Nadal nie można było określić płci, ale wszyscy przeczuwaliśmy, że to dziewczynka.  
Każdy dzień z nią był dla nas pięknym darem. Uwielbiałam i dziękowałam Bogu za każdą chwilę, w której serduszko mojego dziecka biło pod moim sercem. Byłyśmy jednością. Razem ze mną słuchała śmiechu i opowieści swojego taty i braciszka. Czuła ich dotyk. Razem śmiałyśmy się, dbałyśmy o dom i rodzinę, śpiewałyśmy dla naszej Maryi. Miałyśmy taką ulubiona pieśń „ Matko życia Maryjo”. Prosiłam ją o cud, ale też o wypełnienie się woli Bożej. 
Maryja straciła swojego jedynego Syna. Jest Matką tak jak i ja. Ona mnie ze wszystkim rozumiała. Przyjęła wszystko, co Bóg jej dał z miłością i pełnym zaufaniem. Wiedziałam, że i mi pomoże przejść przez wszystko. I tak też się stało. Pan Bóg dopuszcza cierpienie w naszym życiu, aby wyciągnąć z niego najlepsze dobro. My nie możemy tego pojąć naszym, ludzkim rozumem. Nasze przekonania zatrzymują się tu na ziemi.

Trafiłam do szpitala, kilka dni przed porodem. Dziecko nadal żyło, ale chciało już, choćby na chwile zobaczyć nasz świat. W ostateczności przeprowadzono cesarskie cięcie. Cały personel medyczny obecny przy narodzinach dziecka, wiedział o naszej sytuacji. Byliśmy otoczeni wspaniałą opieką.
22.12.2018 r. o godz. 20.20 w 35 tygodniu ciąży przyszła na świat Maria Helenka. Cudem przeżyła osiem miesięcy, w tym cztery bez wód płodowych. W trakcie ciąży szukałam informacji o podobnych sytuacjach życia takich dzieci. Nie spotkałam żadnej informacji, w której dziecko tak długo żyło jak nasze.  
Zaraz po narodzinach na naszą córeczkę czekał kapelan szpitalny. W obecności męża ochrzcił nasze dziecko.
Na podstawie pierwszych badań jakie były wykonywane, lekarze uważali, że dziecko będzie zniekształcone. Córeczka nasza mimo przeciwności losu, urodziła się z wagą 1980 kg i 47 cm. długości. Pan Bóg zadbał nawet o jej urodę. Myślę, że chciał abyśmy ją taką zapamiętali. Była piękna ….niczym nie różniła się w wyglądzie od innych dzieci. Była bardzo podobna do swojego braciszka, w chwili narodzin. Nawet pachniała jak on.  Po zakończonym zabiegu zostałam przewieziona na osobną salę. Cały czas byłam przytomna. Był ze mną mąż. Jedna z pielęgniarek przyniosła nam naszą córeczkę. Serce naszej Mari Helenki nadal biło. 
O godz. 22.10 przytulona do mnie ”zasnęła."

„Teraz tatusiu mogę więcej, mogę latać, pomagać jeszcze lepiej. Mogę tulić i chronić pod skrzydłami i moimi barkami w mej bieli piór. W sukni mam dwa pasy niebios i małą koronkę białą, prawie niewidoczną, po to by włoski nie przeszkadzały. Teraz jestem, tak jak Mamusia (Maryja) pragnęła. Kocham tu być. Kocham Was za to co uczyniliście. Maryja - Mamusia też Wam dziękuję, bo nasze szeregi są większe, a biel i trzepot jest silniejszy. Każdy się cieszy na nasz widok. 
Ludzki, to nie znaczy wygląd lub cecha i doskonałość. Nasza Mamusia - Maryja może wszystko, sieje to co chce. Ona za nas odpowiada i Ona nas kształtuje. Bo my byliśmy Jej, od poczęcia i Ona nas prowadziła do Siebie. Zanim staliśmy się ciałem, dusze były w Jej rękach”.
Dziękujemy Ci Boże za dar życia naszej córki, za jej każdą minutę z nami.

2 komentarze:

  1. Popłakałam się Cudowne świadectwo! Cudowni rodzice którzy dali życie! 💝🌹

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też aż mnie scisnelo za serce. Dziękuję za to świadectwo ♥️ja też miałam przygodę ze synkiem i serce pełne rozpaczy czy wszystko ok bo miałam ktg 38tydz i puls 116 mojego dziecka i jeszcze spadało a jak się modlilam rosło. przez cc urodził się zdrowy chłopiec co było moim zaskoczeniem bo nie wiedziałam co bd mniec. Najważniejsze żeby było zdrowe ale Pan Bóg czuwał i Mateczka też dziękuję im za to że mam swojego Ignasia ♥️
    Bogoslawienswa Bożego i Opieki Mateczki naszej dla tak wspanialej rodziny.

    OdpowiedzUsuń

Zachęcam do pozostawiania komentarzy.Dzięki dyskusji na katolickim blogu,możemy nawzajem budować się w wierze,a blog,który prowadzę na większą chwałę Bożą będzie wciąż żywy.

Dwa świadectwa ku pokrzepieniu w wierze.

Świadectwo o wstawiennictwie bł. Anieli Salawy.  Mam na imię Wiktoria, mam 29 lat i jestem z okolic Kielc. Chciałabym się podzie...